Franciszek Pykosz – żołnierz, patriota i świadek historii

Franciszek Pykosz urodził się 10 września 1909 r. w Załężu. Całe życie poświęcił ojczyźnie. Był aktywnym uczestnikiem walk z najeźdźcą hitlerowskim. Pełnił służbę w Wojsku Polskim w następujących okresach:

Od 1 listopada 1930 r. do 15 września 1932 r. – jako żołnierz zasadniczej służby wojskowej, którą odbywał w 27. Pułku Ułanów w Nieświeżu.

Od 3 września 1939 r. do 17 września 1939 r. jako uczestnik wojny obronnej 1939 r.

Od 27 września 1941 r. do 18 maja 1947 r. jako żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie walczył na terenie Włoch. Do kraju powrócił z Anglii w 1947 r.

22 października 1950 r. został aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Jaśle, następnie został osadzony w areszcie śledczym.

Po wyjściu na wolność zajął się gospodarstwem rolnym oraz stał się bardzo aktywnym działaczem społecznym.

Za swoją działalność patriotyczną został odznaczony medalami brytyjskimi i polskimi.

Franciszek Pykosz zmarł 16 września 1995 r. w Załężu.

 

Biografia Franciszka Pykosza

Załęże jest niewielką miejscowością położoną obok Jasła na Podkarpaciu. Wioska wywodzi swą nazwę od położenia geograficznego. „Łęg” w polskim słownictwie oznaczał nizinę, nizinny brzeg rzeki, a więc Załęże to osada leżąca nad łęgiem.

Wieś początkowo miała wyłącznie zabudowę drewnianą. Pierwszy dom murowany pojawił się w Załężu dopiero w 1908 r. W rodzinie Michała Pykosza. W tym właśnie domu 10 września 1909 r. urodził się Franciszek Pykosz – bohater niniejszej opowieści. Jego rodzicami byli: Michał i Anna z domu Bolek. Początkowo mieszkał on wraz z rodzicami, później założył własne gospodarstwo rolne.

Franciszek ukończył szkołę podstawową w Załężu.

Jak pisze ks. Władysław Pykosz, syn Franciszka, w pracy pt. „Parafia Załęże w latach 1805 – 1918” wówczas nauka w szkole podstawowej trwała 4 lata. Dzieci uczyły się sześć dni tygodniowo po 4 godziny dziennie. W pierwszej klasie uczono czytania, dodawania i odejmowania. W klasie drugiej „kształtowano w młodych lepszą polszczyznę”, uczono mnożenia, rysowania i dbano o pamięciowe opanowanie tekstów. Klasa trzecia upływała na nauce dzielenia, operacji z ułamkami, umiejętności streszczania tekstów oraz podstawowych wiadomości z historii i geografii. Do tego w klasie czwartej dochodziła nauka uprawy roli.

Kampania Wrześniowa

Franciszek Pykosz jako młody chłopak rozpoczął działalność w organizacji „Strzelec”, a w roku 1930 został powołany do odbycia służby wojskowej, którą pełnił od 1 listopada 1930 r. do 15 września 1932 r. w 27. Pułku Ułanów im. Króla Stefana Batorego w Nieświeżu [miasto w Białorusi, do 1945 roku należące do Polski].

Franciszek Pykosz był uczestnikiem wojny obronnej Polski od 3 września 1939 r. do 17 września 1939 r. Wybuch II wojny światowej Franciszek wspominał następująco:

„Końcem sierpnia 1939 r. po zakończonych żniwach miałem dużo pracy w polu, dlatego musiałem podkuć konia. W tym celu udałem się do kowala do pobliskiej wsi. Gdy tak szedłem zobaczyłem mnóstwo lecących nisko samolotów. W powietrzu szumiało. Samoloty leciały wzdłuż Wisłoki w stronę Jasła. Upłynęło kilka minut i nastąpił duży hałas. Jak dowiedziałem się później, Niemcy bombardowali Rafinerię Jasło, Dworzec PKP oraz lotnisko w Krośnie w Polance. Rozpoczęła się II wojna światowa”.

Franciszek Pykosz oraz dwaj inni mieszkańcy Załęża, Stanisław Dziadosz i Franciszek Witusik, posiadali karty mobilizacyjne, co oznaczało, że po ogłoszeniu mobilizacji mieli stanąć w swoich oddziałach wojskowych. Franciszek został zmobilizowany 3 września 1939 r. jako rezerwista do 20 Pułku Ułanów w Rzeszowie.

Po zameldowaniu został skierowany do Złoczowa. Jak wspominał: „Podczas podróży na miejsce mobilizacji, obserwowałem bombardowanie Lwowa, gdzie byli zabici i ranni”.

Zanim został skierowany na front, dostał do wykonania rozkaz przyprowadzenia koni potrzebnych dla wojska. Tak więc, on wraz z dwoma innymi żołnierzami udał się po konie. Łącznie mieli do sprowadzenia czterysta koni.

W drodze powrotnej żołnierze zostali zaatakowani przez Niemców. Prawie wszystkie konie zostały wybite. Ocalały jedynie te, które Franciszek doprowadził do Złoczowa. Tam otrzymał rozkaz udania się na front – żołnierze mieli bronić przejścia na Sanie nad Radymnem. Armia polska nie była zbyt dobrze uzbrojona, ale małe działka nie przepuściły Niemców. Wróg uciekał.

Pułk, w którym służył Franciszek, udał się w pościg za jednostką niemiecką. Do starcia doszło w lasach pod Jarosławem. Skończyło się przejściowym sukcesem. Niemcy zaczęli się cofać, a jednostki polskie ruszyły za nimi w pościg. W drodze powrotnej żołnierze zostali zatrzymani przez pewnego cywila uzbrojonego w karabin. Został on rozbrojony. Pościg nadal trwał. Niedługo jedna chłopi poinformowali żołnierzy, że Niemcy ukrywają się w pewnej karczmie żydowskiej. Informacja okazała się pewna. Niemcy zostali pojmani. Tymczasem Franciszek wraz z pułkiem udał się dalej w stronę Lurkwi. Wojska polskie, w których walczył Franciszek, toczyły walki koło rogatki Żółkiewskiej.

Doszło do ciężkich walk o Lwów.

Gdy jednak pułk Franciszka dotarł na miejsce, było już po bitwie.

Tymczasem przyszła nowa wiadomość, że na ziemie polskie wkroczyły wojska radzieckie. Żołnierze polscy otrzymali rozkaz złożenia broni, ale pułk F. Pykosza podjął walki i próby przedarcia się na zachód. Pod Kamionką Strumiłową Franciszek został ranny. Po walce sanitariusze niemieccy nakazali przykrycie rannego kocem, co oznaczało, że niebawem umrze. Jednak polskie sanitariuszki uratowały go. Spod Kamionki Polacy wycofali się w rejon Winnik obok Lwowa. Tam Franciszek wraz ze swoim oddziałem zostaje internowany przez Armię Radziecką i przewieziony na tereny ZSRR w rejon Kamieńca Podolskiego.

Franciszek najpierw trafił do szpitala. Uciekł jednak stamtąd i dołączył do wojsk polskich wracających do kraju. Niestety bezskutecznie. Trafił do obozu jenieckiego w Bytyniu koło Równego. Odnowiły się jego rany. Chorował aż do Świąt Bożego Narodzenia 1939 r.

Rosjanie 15 grudnia 1939 r. otoczyli obóz jeniecki drutem kolczastym. Co pewien czas przeprowadzano w obozie czystki. Wyszukiwano tych, których uważano za oficerów. Po wybraniu z jeńców podejrzanych, przyjeżdżała więźniarka i zabierała ich. Pozostali żołnierze sądzili, że Rosjanie wywożą Polaków na Sybir. Po pewnym jednak czasie okazało się, że ci ludzie znaleźli się w Kozielsku. A jak wiadomo, w 1940 r. zostali zamordowani w Katyniu.

Na jednej  z list przygotowywanych przez Rosjan, Franciszek znalazł swoje nazwisko. Był przerażony, nie chciał jeszcze umierać. W końcu postanowił, że ucieknie. Czekał jednak na sprzyjające warunki. 24 czerwca 1940 r. był gotowy do ucieczki. Tak ją opisuje:

„Biegłem przez ogromne połacie żyta. W pewnym momencie poczułem, że za mną ktoś biegnie. Przerażony odwróciłem się, na szczęście był to kolega, który tez postanowił uciec. W pewnym momencie skończyły się pola uprawne. Zdaliśmy sobie sprawę, że ucieczka nie będzie już tak łatwa na otwartym terenie. Na dodatek zaatakował mnie pies, którego czymś uderzyłem. Potem okazało się, że go zabiłem. W oddali usłyszałem strzały”.

Franciszek został uratowany dzięki miejscowym ludziom, którzy prowadzili prace polowe. Żandarmi nie chcieli ich ranić, ani co gorsza zabijać, więc wstrzymali ogień.

Franciszek wraz z kolegą dotarli do lasu. Wtedy podjęli decyzję o dalszych działaniach wiedząc, że we Lwowie jest mnóstwo Rosjan. Franciszek udał się w stronę Birczy, gdzie doszedł piechotą. Tereny te również były obstawione Rosjanami.

Postanowił więc uciekać dalej na wschód. Dotarł nad San, ale niestety został ponownie zatrzymany przez żołnierzy radzieckich.

Najpierw odbywał areszt w Lesku, a następnie został przewieziony do Sambora. Podczas śledztwa ustalono, kim jest. A następnie został przewieziony do Starobielska. Tam odbył się sąd. Postawiono mu zarzuty: ucieczka z obozu jenieckiego, nielegalne przekroczenie granicy i zabicie psa. Franciszek obawiał się wyroku śmierci. Jednak został skazany na odbycie 5 –ciu lat w łagrach poprawczych. Czekał go Sybir.

Sybir

Przewieziono go do Swierdłowsku, a następnie do Iwdienia w Swierdłowskim obozie. Jak wspomina w obozie znajdowało się 3 tys. jeńców. Polaków odizolowano do osobnego baraku, również tam znalazł się Franciszek. Polacy pracowali przy załadunku pociągów. Franciszek został skierowany na kurs, po ukończeniu którego został przydzielony do technicznej brygady.

Na Sybirze warunki życia były bardzo trudne. Pobudka odbywała się o 6 rano. Po przebudzeniu się więźniowie biegli do kuchni, by się pożywić. Na śniadanie jedli zupę lub kaszę. Posiłki były zupełnie niewystarczające dla ludzi, którzy tak ciężko pracowali. Praktycznie byli cały czas głodni.

W regulaminie obozowym panowała zasada, że jeżeli człowiek wyrobił 100% normy, to dostawał lepsze jedzenie. Ale było to praktycznie niemożliwe. Pracowano cały dzień. Najgorzej było w zimie. Nawet przy temperaturze -50 stopni Celsjusza trzeba było pracować. Wyjątkowo przerywano pracę przy niższych temperaturach.

Franciszek po pewnym czasie trafił do brygady, która pracowała przy wyławianiu kłód drzewa z rzeki. Wśród Polaków pojawiła się myśl o możliwości ucieczki, ale nie urzeczywistniono jej.

22 czerwca 1941 r. Niemcy zaatakowały ZSRR.

30 sierpnia 1941 r. po podpisaniu układu Sikorski – Majski, Stalin udzieli „amnestii” znajdującym się w łagrach na zesłaniu. Nad Wołgą zaczęła się tworzyć polska armia.

Franciszek udał się w region Saratowa. Spotkał tam polskich żołnierzy i we wrześniu 1941 r. zgłosił się do tworzącej się Armii Polskiej w Titaszczewie koło Saratowa. Żołnierze byli tam szkoleni przez oficerów polskich i radzieckich oraz przygotowywani do walki z Wehrmachtem. Panowały tam okropne warunki, szczególne zimą.

Franciszek wspomina, że pewnego dnia odwiedził ich gen. Sikorski, który zwrócił uwagę na warunki tam panujące.

W Armii gen. Andersa

Po wizycie Sikorskiego w sierpniu 1942 r. Franciszek wraz z całą Armią został przerzucony do Iranu, a następnie do Iraku. Tam pełnił służbę wartowniczą w zakładach przemysłu naftowego. Praca ta była bardzo niebezpieczna, ponieważ na utratę życia byli narażeni szczególnie wartownicy.

Rok później, a dokładnie we wrześniu 1943 r. żołnierzy przetransportowano do Palestyny. Wzięli tam udział w manewrach przygotowujących ich do inwazji na Włochy. Franciszek walczył w 5 Dywizji Piechoty.

Jesienią 1943 r. żołnierze wyjechali do Egiptu. Następnie konwój składający się z 36 okrętów przeprawił się przez Aleksandrię. Na morzu panowały bardzo niebezpieczne warunki, ponieważ nadal trwała wojna. Po dotarciu do Włoch żołnierze dowiedzieli się, że mają udać się na front. Zostali skierowani do walk na linii Gustawa.

Żołnierze polscy posuwali się za aliantami, jako siła odwodowa.

W styczniu 1944 r. wzięli czynny udział w walkach o przeprawę przez rzekę Sangro. Zaś na Wielkanoc, a dokładnie w kwietniu 1944 r. zostali skierowani do walk o Monte Cassino, gdzie walczą do zdobycia klasztoru dnia 17 maja, a następnie do zdobycia całego masywu górskiego wraz z miejscowością Predappio. Walki o zdobycie masywu trwały do 6 czerwca 1944 r.

Monte Cassino

Oddział, w którym służył Franciszek Pykosz, walczył na wzgórzach San Angelo zwanych wzgórzami Anioła Śmierci. Mimo obaw przed śmiercią nikt nie wycofał się. Franciszek wspominał, że bał się śmierci, mimo, że był na wojnie, nigdy nie oswoił się z tą myślą. Natykał się na nią, niejeden raz zaglądała mu w oczy. A na stokach Monte Cassino, chcąc nie chcąc, musiał dosłownie deptać po trupach. Czasem zdarzyło mu się nawet stąpnąć na rannego. Nigdy nie zapomniał tego koszmaru.

Wspominał, że raz, gdy szedł przez pole bitwy, ktoś złapał go kurczowo za nogę i nie chciał go puścić. Obejrzał się, aby zobaczyć, do kogo te ręce należą. Ujrzał przed sobą młodziutkiego żołnierza, bez nóg, a w dodatku przerąbanego na pół. Wnętrzności z niego uchodził,y, a on tak błagał: „Dobij, kolego!”

Franciszek odpowiedział, że nie może, ale żołnierz błagał go nadal. Chwycił go za drugą nogę. Franciszek stał jak skamieniały, nie wiedział, co zrobić. Nie miał serca zabijać, poza tym sumienie mu na to nie pozwalało. W końcu nie wytrzymał już widoku rannego żołnierza. Zwrócił się do niego: „Trzymaj się, kolego!” i odszedł.

Upór nadludzki, patriotyzm gorący i hart ducha, cechowały wszystkich żołnierzy II Korpusu. Na San Angelo, Franciszek nie był sam. Razem z nim walczyli żołnierze z pobliskich wiosek podkarpackich.

Próby przełamana linii Gustawa nie dawały długo rezultatu. Niemcy, atakowani przez wojska brytyjskie i amerykańskie, bronili się zaciekle odpierając atak za atakiem. Nie byli już tak dumni, jak na początku wojny, ale ciągle posiadali dobre uzbrojenie. Czaili się w bunkrach, siejąc wokół ogień. Zapory ogniowe były najgorsze. Zadaniem żołnierzy ppłk Gnatowskiego, który przejął batalion po zabitym ppłk Stoczkowskim, było ostrzeliwanie z ciężkich moździerzy głębokich jarów i torowanie drogi piechocie. W ciągu dwóch ostatnich tygodni, poprzedzających zwycięską ofensywę (11 – 18 maja) pod osłoną nocy, żołnierze gromadzili  amunicję do moździerzy. Amunicję przenosili na własnych barkach, bo oczywiście nie było mowy o dowiezieniu jej na odpowiednie stanowisko. Praca, którą wykonywano, była bardzo wyczerpująca, ponieważ na każdy moździerz przypadało 4 tony amunicji. Mimo to, żołnierze nie oszczędzali się.

Na małym skrawku ziemi były ustawione 2 tys. dział i moździerzy. Trudno sobie wyobrazić, jaki straszny huk tam panował. Okropny zapach był spotęgowany gęstym dymem zastosowanym przez żołnierzy polskich do zamaskowania stanowisk.

Cztery dywizje zostały zgrupowane w dwie, które biły w sam środek Monte Cassino, aby przełamać grzbiet. Udało się, ale dopiero po paru dniach. Zginęło wielu żołnierzy, a kto nie padł rwał na swoim stanowisku aż do zwycięstwa, aż do zdobycia klasztoru.

Wielu z żołnierzy nie wierzyło wówczas w zwycięstwo. A ten dzień okazał się najtragiczniejszym spośród wszystkich dni walki. Wszystkie jednostki udały się na front. Wszyscy żołnierze byli bardzo zmęczeni i wyczerpani, ale walczyli, mimo że ostatnimi siłami jakie posiadali. W okopach Monte Cassino Franciszek często myślał, czy ktoś kiedyś doceni ich trud i będzie o nich pamiętał.

Major „Stary” został zabity. Na jego miejscu stanął major Machnacki, który powiedział żołnierzom, że dla uczczenia pamięci kochanego majora, muszą wykonać jego ostatni rozkaz, tj. „Naprzód!”. Żołnierze ruszyli.

Franciszek walczył na najtrudniejszym odcinku, tj. Górze Śmierci. Nikt już nie dbał o swoje życie. Wszyscy żołnierze chcieli w końcu zwyciężyć. Klasztor był zdobywany ogromnym wysiłkiem, którego nie da się wyrazić słowami. Nadszedł moment kulminacyjny, w którym wszystko mogło się wyjaśnić. I nagle ogromna radość zapanowała w sercach żołnierzy – klasztor został zdobyty, a Niemcy pokonani.

Na murach zdobytych umocnień zawisła polska flaga. Franciszek wspomina:

„Patrzyłem na sztandar z ogromną miłością i dumą”.

Alianci byli bardzo wdzięczni Polakom. Docenili ich wysiłek.

Na drugi dzień rozbrzmiewał komunikat: „we Włoszech zdobyto Monte Cassino. Polacy to najlepsi żołnierze, jakich wydała wojna”.

Ten sukces został jednak okupiony ogromnymi stratami. Pod Monte Cassino poległo ponad 900 polskich żołnierzy, a około 3 tys. zostało rannych. Po wojnie na stoku wzgórza założono polski cmentarz wojskowy.

Po dwutygodniowym odpoczynku, żołnierze polscy zostali skierowani na inny odcinek frontu nad Morze Adriatyckie w rejon m.in. Ankony i Rawenny. Brali również udział w walkach o zdobycie przepraw na rzekach Senio i Idice. W walkach o zdobycie przeprawy na rzecze Idice, Franciszek został ranny. Po rekonwalescencji wrócił do macierzystej jednostki i walczył o Forli, Vaenze i Bolonię. Wojna we Włoszech skończyła się bitwą o Bolonię, gdzie Niemcy ponieśli ostateczną klęskę. Skapitulowali 8 maja 1945 r.

Franciszek Pykosz cały czas walczył w 5 Pułku Przeciwpancernym w 5 Dywizji Piechoty w stopniu ogniomistrza pod dowództwem ppłk Buerotta.

W „wolnej” Polsce

Po zakończeniu wojny, Franciszek postanowił wrócić do ojczyzny, do rodzinnego domu. Najpierw jednak w maju 1946 r. żołnierze zostali przewiezieni do Anglii. Tam Franciszek zgłosił się do wyjazdu do kraju [miał możliwość wyjazdu do USA lub Argentyny, wybrał jednak powrót do ojczyzny, do matki i rodziny].  Niestety, na powrót musiał czekać aż do maja 1947 r.

Po tylu latach tułaczki wrócił w końcu do Polski. Jednak krótko cieszył się wolnością, ponieważ już 22 października 1950 r. został aresztowany przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Jaśle. Osadzono go w areszcie śledczym. Aresztowano go pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Andersa, wrogą działalność i nieufność w stosunku do władz komunistycznych. W toku śledztwa był wielokrotnie bity aż do utraty przytomności. Wielokrotnie bywał na wojnie i musiał znosić wiele nieprzyjemności. W Polsce powinien być za to sławiony i poważany, a tu został aresztowany i w tani nieludzki sposób był traktowany.

Jak wspomina: „Pewnego dnia do więzienia przyjechał inspektor z Rzeszowa. Bałem się, ale postanowiłem wyznać mu prawdę o sposobie traktowania więźniów. Zdawałem sobie sprawę, że gorzej już być nie może. Inspektor wysłuchał mnie. Oczywiście władze jasielskie zaprzeczyły moim zeznaniom. Inspektor jednak chciał dociec prawdy. Zwrócił się więc do mnie z zapytaniem, czy mam świadka, który potwierdziłby moje zeznanie. Więc odpowiedziałem, że jest wielu świadków”.

Dzięki swojej ogromnej odwadze uwolnił się od tych nieludzkich warunków. Jednak jak się okazało – za późno, ponieważ tortury, które prowadzono, pozostawiły niezatarty uszczerbek na jego zdrowiu. Franciszek został przewieziony do aresztu w Rzeszowie, gdzie nadal odsiadywał swój wyrok.
Po wyjściu z więzienia wrócił do domu z chorobą zapalenia żył.

Franciszek zajął się pracą na gospodarstwie.

Angażował się w prace społeczne. Sprawował przez wiele kadencji urząd radnego ówczesnej Gromadzkiej Rady Narodowej w Osieku. Był członkiem Rady Nadzorczej gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”. Był również przewodniczącym Wiejskiego Komitetu Frontu Jedności Narodowej, współorganizatorem i członkiem Wiejskich Komitetów Społecznych do spraw elektryfikacji wsi i budowy wiejskich wodociągów w Załężu. Pracował na rzecz budowy drogi i domu ludowego.

Przez wiele lat był aktywnym działaczem społecznym Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZboWiD). Brał udział w spotkaniach z młodzieżą, opowiadał, na ile pozwoliły ówczesne władze, o losach wojny.

Za swą działalność społeczną otrzymał szereg dyplomów i wyróżnień:

  1. Dyplom Uznania za patriotyczną postawę i wzorowe wykonywanie obowiązków wobec Państwa Polskiego – nadany przez WRN w Rzeszowie w 1954 r.
  2. Dyplom Honorowy za zasługi w pracy społecznej – nadany w 1954 r. oraz Dyplomy Uznania nadane w latach późniejszych za najlepsze osiągnięcia w produkcji roślinnej i zwierzęcej oraz patriotyczną postawę i wzorowe wykonywanie obowiązków wobec Państwa Polskiego – nadane przez Powiatowy Komitet FJN w Jaśle.

Franciszek Pykosz został również odznaczony licznymi medalami brytyjskimi i polskimi. Są to m. in.:

  1. Gwiazda Wojny 1939 – 1945
  2. Gwiazda Włoch (Italy Star, odznaczenie brytyjskie)
  3. Order Odrodzenia Polski (Polonia Restituta 1944)
  4. Krzyż Walecznych
  5. Krzyż Monte Cassino
  6. Medal „Za udział w wojnie obronnej 1939 r.”
  7. Krzyż Czynu Bojowego Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (Ankona, Bolonia, Monte Cassino)
  8. Medal Zwycięstwa i Wolności 1945
  9. Odznaka pamiątkowa „POLSKA SWEMU OBROŃCY”
  10. Krzyż „SYBIR”


Opracowanie na podstawie:

Renata Gajewska (Wygonik).”Od września 1939 do Monte Cassino. Całe życie w służbie Ojczyzny. Biografia Franciszka Pykosza”, 2003.

Autorka za powyższy tekst otrzymała w 2004 r. wyróżnienie w konkursie „Arsenał Pamięci” Łódź, www.arsenalpamieci.com


Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.