Zapraszamy do lektury opowieści o Marianie Bartha, który długie lata, przed i w czasie drugiej wojny światowej, pełnił policyjną służbę w powiecie jasielskim. Jego życiorys miał również epizod załęski… Autorem tekstu jest jego wnuk – Pan Andrzej Hubert Bartha.
Marian Bartha ur. 24 sierpnia 1889 roku w Ponikowicy Małej, syn Józefa i Anny z d. Iskra vel Jedliczka. Z wykształcenia leśnik – tak jak jego ojciec. W latach 1912-1918 służył w CK Żandarmerii Wojskowej gdzie dosłużył się stopnia feldfebla (sierżanta) oraz kilku odznaczeń za wzorową służbę. Po zakończeniu wojny i odrodzeniu się państwa polskiego pozostał w Żandarmerii Państwowej, a po jej przekształceniu w Policji Państwowej. Otrzymał stopień starszego posterunkowego i pracował w Osieku. W 1920 roku ukończył szkołę posterunkowych w Jaśle i objął posterunek w Osieku.
Ożenił się z Katarzyną z d. Bolek z Załęża. W Osieku przyszli na świat ich pierwsi synowie – Alfons-Kazimierz (1920 r.) i Zbigniew-Marian (1921 r.). Poza służbą jego pasją było polowanie, do którego przyuczał też synów.
Na fotografii: Katarzyna i Marian Bartha
We wrześniu 1939 roku, wykonując rozkaz zwierzchników musiał udać się wraz z wycofującym się Wojskiem Polskim ku granicy węgierskiej, po przekroczeniu której został internowany w obozie. Żołnierze i policjanci polscy byli tam traktowani zgodnie z zaleceniami regenta Węgier Horthy’ego na specjalnych zasadach. Dziadek, mający korzenie węgierskie, znający doskonale język węgierski i niemiecki bardzo szybko wydostał się na wolność i wrócił do Żmigrodu.
Tu jednak czekał na niego rozkaz okupanta niemieckiego żądający powrotu do służby w granatowym mundurze. Jako przydział dostał posterunek w Kołaczycach gdzie musiał przenieść się z rodziną. Według wspomnień jego podkomendnego z posterunku, najwięcej problemów mieli z załatwieniem różnego rodzaju donosów miejscowych, a załatwiać trzeba było tak by Niemcy już nic nie mieli do dodania bo najczęściej dodawali więzienie, wywóz do obozu albo na roboty, a i kulki nie żałowali. Komendant musiał mieć talent pedagogiczny i cierpliwość by w każdym przypadku usiłować przekonać delikwenta donoszącego na sąsiada, że sprawa jest błaha, a grożą poważne konsekwencje kiedy zajmą się nią Niemcy. Najczęściej pomagało stwierdzenie, „że ty dziś donosisz, a jutro na ciebie ktoś doniesie”. Jeden był tak uparty, że musieli zamykać komisariat od wewnątrz i udawać, że nikogo nie ma. Po jakimś czasie, po rozmowie – ale na ulicy, dał się przekonać, że lepiej z sąsiadem się napić jak wyjechać na roboty do Niemiec lub do obozu.
Dziadek współpracował z partyzantami działającymi w okolicy. Podwładny domyślał się tego ale w takie sprawy nosa nie wtykał – miał pełne zaufanie do szefa. Pewnego razu przeżył prawdziwy szok, kiedy został zapytany czy słyszał coś o oksydowaniu broni. Okazało się, że dwa z siedmiu karabinów pokryte były rdzą, mimo że niedawno były konserwowane – musiały być w trudnych warunkach poza posterunkiem. Rozebrali wszystkie i prażyli je w jakiejś miksturze w piecu chlebowym. Jak opowiadał, wyglądały jak nowe ale po złożeniu z celnością miały problem…ważne, że wszystko skończyło się dobrze, a dbałość o broń spodobała się Niemcom.
Źródłem wielu informacji przekazywanych partyzantom był starszy wiekiem żandarm niemiecki, który zaprzyjaźnił się z dziadkiem Marianem i nawet odwiedzał go w domu. Wtedy przy kieliszeczku nalewki i fajeczce o wielu rzeczach się gadało…, a i niezłą przygodę przeżyli synowie Mariana – Zbigniew i Jerzy. Rozebrali parabelkę zostawioną przez gościa na wieszaku w sieni i mieli problem ze złożeniem pistoletu. Udało się tuż przed wyjściem żandarma – dobrze, że nie próbowali strzelać, a że potrafili – to za chwilę…
Ojciec opowiadał im różne historie z kryminalistyki i między innymi o tłumiących właściwościach puchu w poduszce lub pierzynie na wystrzelony pocisk. Kiedy matka wietrzyła pierzynę na drągu, a ojciec ucinał drzemkę postanowili sprawdzić jego prawdomówność. Strzał z rewolweru został oddany z pozycji stojąc, kiedy puch znajdował się w dolnej części pierzyny. Pocisk, na szczęście trafił w drzewo i dopiero rykoszetem drasnął tyłek sąsiadki pracującej w ogródku. Marian wykazał się mistrzostwem w podejściu do zranionej kobiety by ją udobruchać – ale opatrunek robiła żona policjanta. Synowie mieli zakaz opuszczania domu do odwołania i dotykania broni, a było tego trzy jednostki w domu – dubeltówka, karabinek sportowy i rewolwer.
Na zdjęciu Marian Bartha w mundurze austriackim. Medale od lewej: Medal za Odwagę (prawdopodobnie złoty-30 koron renta, a za srebrny 15 koron miesięcznie), Żelazny Krzyż Zasługi z Koroną (po 1916r.) , Krzyż Wojskowy Karola I (przyznawany po 13.12.1916r.), Krzyż za Długoterminową Nienaganną Służbę III klasy (minimum 6 lat służby).
Wojna dobiegała końca. Jesienią 1944 roku Armia Czerwona była coraz bliżej, a rozwścieczeni Niemcy zabijali za byle co, palili wioski wysadzali w powietrze miasteczka (m.in.Jasło). Za podejrzenie o współpracę z Ruchem Oporu kara była natychmiast wykonywana – śmierć na miejscu, bez prawa do obrony. To samo groziło granatowym i żołnierzom AK ze strony czerwonoarmistów.
Dziadek Marian nie krył swych antybolszewickich przekonań, wspierał działalność AK, wiedział o losie tych kolegów z policji, którzy już we wrześniu 1939 roku dostali się w łapy NKWD. Niemiecki żandarm opowiadał mu o Lesie Katyńskim…Znalazł się wraz z rodziną w niezwykle trudnej sytuacji – w każdej chwili ktoś mógł donieść, oskarżyć, wydać na śledztwie. Jedyną szansę przeżycia dawała szybka ewakuacja. Wysłał więc rodzinę do swej siostry Marceli mieszkającej w Rabie Wyżnej by tam się zadomowili i przygotowali kryjówkę dla niego. Po spaleniu wszelkich dokumentów w posterunku wyjechał do Raby i tam został „zamelinowany” w domu organisty pana Augustyna – tak, że nikt w wiosce o nim nie wiedział.
Niestety stan jego zdrowia się załamał, nie było ratunku od lekarza i po dziesięciu miesiącach dziadek zmarł – 7 sierpnia 1945 roku. Zmarł kiedy już mógł żyć uważając oczywiście na nowych donosicieli i UB-ecję. Jego podwładnemu udało się dotrzeć na tzw. Ziemie Odzyskane i tam zapuścić korzenie – tu łatwiej było zmienić życiorys i zadomowić się z nowymi papierami. Po śmierci Mariana babcia Katarzyna z synami również podążyła na zachód i osiedliła się na Opolszczyźnie dając tej ziemi czterech leśników, którzy pozostali wierni mundurom koloru zielonemu.
* * *
Marian Bartha miał brata Józefa, o którym wiem nie wiele. Urodził się w 1885 roku. Z wykształcenia był też leśnikiem. W wojsku służył w żandarmerii w latach 1903-6.Kiedy Polska odzyskała niepodległość został przyjęty do Żandarmerii Krajowej, a następnie do Policji Państwowej. W 1919 był komendantem P.P. w Żmigrodzie, a po przejściu weryfikacji w 1920 został zastępcą Komendanta Powiatowego P.P. w Jaśle. Józef mieszkał w Dębowcu gdzie się ożenił z Jadwigą córką Michała Dawidowicza i Anny z Sołtykiewiczów. Pierwszy syn Zbigniew-Tadeusz urodził się im 29 września 1920 roku.
Andrzej Hubert Bartha
(wnuk Mariana i Katarzyny)
Źródło: Strona Mariusza Skiby
Tekst, publikujemy dzięki uprzejmości Pana Mariusza Skiby, autora portalu http://skibamariusz.pl/ poświęconego m.in. historii służb policyjnych w naszym regionie.
Brak komentarzy